Scan barcode
lazofiaczyta's reviews
513 reviews
Start a Fire. Runda pierwsza by P.S. Herytiera "Pizgacz"
1.0
TL;DR: “It’s so bad I want to give you a zero. But that’s not possible so I give you a one." Dawno żaden dźwięk z Tiktoka tak bardzo nie pasował do jakiejś książki.
Skończyłam to dzieło w czwartek (chyba) i jenyyyy jakie to było złe i na ilu poziomach. Pewne rzeczy z Wattpada powinny na nim zostać. A najgorsze, że zmęczyłam te sześćset stron tylko po to by dowiedzieć się, że to jest część pierwsza tomu pierwszego więc nawet nie dowiedziałam się jak to się kończy. Nie pamiętam kiedy ostatnio byłam tak zawiedziona i rozczarowana XD
,,SAF" zdeklasowało i to potężnie najgorszą książkę mojego życia, czyli Lilith. Dziedzictwo od Jo.E. Rach a myślałam, że to niemożliwe. Najlepsze (a może najgorsze) jest to, że nie mam pojęcia dla kogo jest ta książka.
Dla nastolatków raczej nie bo ma oznaczenie +18 (tak, wiem, że są ludzie, którzy mają mniej niż 18 i czytają podobne rzeczy xD) i nie jest to jednak odpowiednia lektura dla nich. Dla osób dorosłych też średnio bo bohaterami są nastolatkowie, ci starsi wprawdzie, ale nadal. Głównie cała fabuła obraca się wokół problemów nastoletnich (szkoła, studia, imprezy, kłótnie z rodzicami, miłostki albo inne relacje) a dodatkowo styl jest dość prosty, dużo powtórzeń (można by wyciąć pół książki a i tak by jeszcze dużo zostało) i czuć, że to nastoletni czytelnik miał być odbiorcą, ale właśnie to +18 sprawia, że finalnie książka nie pasuje mi do żadnej z powyższych kategorii. Plus niby akcja dzieje się w USA a równie dobrze mogłaby w Łodzi i byłoby zero różnicy. Kusi mnie zrobienie spoilerowego segmentu bo mam trochę fragmentów nadających się do omówienia, ale nie wiem czy mam na to siłę bo materiału jest aż nadto XD
Podsumowując, strasznie słabe, toksyczne, wtórne i nudne. Nie mogę się nadziwić, że w 2022 nadal wychodzą książki, które wyglądają jak żywcem wyrwane gdzieś z 2009 albo 2013. Ile razy można odgrzewać ten sam kotlet i przedstawiać jako coś zupełnie innego i świeżego?
Skończyłam to dzieło w czwartek (chyba) i jenyyyy jakie to było złe i na ilu poziomach. Pewne rzeczy z Wattpada powinny na nim zostać. A najgorsze, że zmęczyłam te sześćset stron tylko po to by dowiedzieć się, że to jest część pierwsza tomu pierwszego więc nawet nie dowiedziałam się jak to się kończy. Nie pamiętam kiedy ostatnio byłam tak zawiedziona i rozczarowana XD
,,SAF" zdeklasowało i to potężnie najgorszą książkę mojego życia, czyli Lilith. Dziedzictwo od Jo.E. Rach a myślałam, że to niemożliwe. Najlepsze (a może najgorsze) jest to, że nie mam pojęcia dla kogo jest ta książka.
Dla nastolatków raczej nie bo ma oznaczenie +18 (tak, wiem, że są ludzie, którzy mają mniej niż 18 i czytają podobne rzeczy xD) i nie jest to jednak odpowiednia lektura dla nich. Dla osób dorosłych też średnio bo bohaterami są nastolatkowie, ci starsi wprawdzie, ale nadal. Głównie cała fabuła obraca się wokół problemów nastoletnich (szkoła, studia, imprezy, kłótnie z rodzicami, miłostki albo inne relacje) a dodatkowo styl jest dość prosty, dużo powtórzeń (można by wyciąć pół książki a i tak by jeszcze dużo zostało) i czuć, że to nastoletni czytelnik miał być odbiorcą, ale właśnie to +18 sprawia, że finalnie książka nie pasuje mi do żadnej z powyższych kategorii. Plus niby akcja dzieje się w USA a równie dobrze mogłaby w Łodzi i byłoby zero różnicy. Kusi mnie zrobienie spoilerowego segmentu bo mam trochę fragmentów nadających się do omówienia, ale nie wiem czy mam na to siłę bo materiału jest aż nadto XD
Podsumowując, strasznie słabe, toksyczne, wtórne i nudne. Nie mogę się nadziwić, że w 2022 nadal wychodzą książki, które wyglądają jak żywcem wyrwane gdzieś z 2009 albo 2013. Ile razy można odgrzewać ten sam kotlet i przedstawiać jako coś zupełnie innego i świeżego?
Zakon Mimów by Samantha Shannon
4.0
W lutym i przez połowę marca zaczytywałam się (a raczej zasłuchiwałam) w serii ,,Czas Żniw” autorstwa Samanthy Shannon. Miałam w planach dawkowanie sobie kolejnych tomów żeby nie musieć przechodzić tortury oczekiwania na kolejne części, ale nie dałam rady i wciągnęłam się kompletnie.
Samantha Shannon zabiera nas do Londynu, ale nie takiego, którego znamy choćby z popkultury. Ten Londyn, ale i ogólnie świat, jest zupełnie inny od naszego. Można by wręcz rzec, że jest to dystopijna wizja losów ludzkości, która podzieliła się (a może została sztucznie podzielona?) na zwykłych obywateli tzw. Ślepców oraz takich, którzy mają specjalne moce, czyli jasnowidze, określani również pejoratywnie jako Odmieńcy. Nad wszystkimi niczym Wielki Brat czuwa organizacja Sajon, która zajmuje się ściganiem i likwidacją tej drugiej grupy. Porównanie z Wielki Bratem nie jest przypadkowe bowiem Sajon jest wszechwidzący i wszechwiedzący. Nic się nie ukryje przed nim, ma wpływy na najwyższych szczeblach władzy, starannie kontynuuje plan rozszerzania terytorium (wpływów) na inne kraje a wszystko to w imię wyższego dobra i dla bezpieczeństwa tych zwykłych ludzi bowiem nie ma bezpieczniejszego miejsca niż Sajon. A przynajmniej w teorii…
Po spektakularnym zakończeniu tomu pierwszego, drugi rozpoczyna się równie mocno. Główna bohaterka, Paige Mahoney, jest teraz wrogiem publicznym numer jeden i najbardziej poszukiwaną osobą. Z jednego koszmaru wpada w drugi i musi się w nim jakoś odnaleźć bo nie tylko jej życie jest zagrożone. Na szczęście ma plan, a w sumie nawet kilka, oraz przyjaciół z gangu. Teraz tylko musi poinformować najbardziej wpływowe osoby w społeczności jasnowidzów i przygotować wszystkich na zagrożenie, które nieuchronnie się zbliża. Czy lokalni przywódcy staną na wysokości zadania a może zignorują gadaniem młodej dziewczyny, która opowiada niestworzone rzeczy i powrócą do swoich intryg?
Jestem pod wrażeniem złożoności świata i przemyślenia całej historii nawet w najmniejszym szczególe. Autorka stworzyła od podstaw świat, system i hierarchię, w których funkcjonują bohaterowie, dodała do tego mnóstwo skomplikowanego słownictwa i nazw własnych i przyprawiła akcją, niesamowitymi plot twistami oraz porządnie i wielowymiarowymi postaciami. W pierwszym tomie na początku była grafika (wykres?) przedstawiająca hierarchię panującą wśród jasnowidzów a na końcu umieszczony został słowniczek zawierający wszystkie trudno albo dziwnie brzmiące terminy. Nie wiem jak to wygląda w kolejnych tomach ponieważ słucham ich w audiobooku. Jest to z pewnością lektura, podczas której należy skupiać wszystkie swoje moce przerobowe mózgu bo dzieje się dużo i wystarczy chwila a wypadnie się z tego obiegu i nagle zaczynają się pojawiać pytania w stylu ,,chwila, co się dzieje? dlaczego tak?”. Zauważyłam, że najlepiej czytać od razu jeden tom za drugim bo wtedy akcja jest płynna, wszystkie starannie zaprojektowane zębatki poruszają się tak jak mają i widać jak dobrze skonstruowana jest to opowieść. Swoją drogą zwroty akcji i cliffhangery, zwłaszcza końcowe wychodzą autorce naprawdę dobrze. Są też głównym powodem, dla którego nie mogę się oderwać od tych książek. Musiałam wiedzieć co będzie dalej i jak się to wszystko skończy.
Czasem w szeroko uwielbianych seriach nie lubię (albo ciężko mi to zrobić) głównej bohaterki. Zazwyczaj blisko jej do tzw. Mary Sue, czasem wręcz aż do przesady. Przez taki zabieg nawet najlepiej skonstruowana powieść traci dużo i pamiętam jedynie, że główna bohaterka była wkurzająca. Na szczęście w tym przypadku tak nie jest. Paige Mahoney to świetnie napisana postać. Nie jest idealna mimo że jest świetną strateżką i charyzmatyczną przywódczynią. Ma wiele wad, popełnia błędy, robi głupie rzeczy i czasem żałuje swoich akcji. Mimo że ma plan i nic nie odwiedzie jej od przeprowadzenia go to często ogarniają ją wątpliwości. Czy da radę czy to wszystko ma sens i czy się uda. Jest świadoma jak duża rola i odpowiedzialność spoczywa na niej samej. Wie, że nie może zawieść tych wszystkich ludzi, na których jej zależy i którym obiecała lepszą przyszłość. Mimo że kreuje się na osobę twardą i bez słabości również je posiada. Cechuje ją również wrażliwość. Przez tak złożony charakter Paige staje się bardzo ludzka a przez to autentyczna. Łatwo mi z nią sympatyzować i przejmować się jej losami. Trzymać z nią kciuki podczas gdy ona idzie po swoje niczym taran. Mimo że jest dość młoda, ma 19 lat, wiele przeszła i widać to po niej, po jej charakterze.
Ale dobrze stworzone postacie nie ograniczają się tylko pierwszego planu. Wokół Paige jest ich mnóstwo. Zaczynając od przyjaciół z gangu, przez osoby związane z nią i działalnością gangu, kończąc na villainach i ich współpracownikach. Nie ma kogoś kogo można by określić tylko jednym słowem i łatwo przypisać do pudełka ci dobrzy albo ci źli. Wszystko jest tu zniuansowane a pozory często mylą, im dalej w historię tym bardziej. Często wywołują reakcje szoku albo niedowierzenia i potrzebę przewinięcia fragmentu i odsłuchania ponownie w celu upewnienia się co właśnie miało miejsce.
Jeśli chcecie wciągnąć się w kryminalne podziemie Londynu i dać się porwać akcji to polecam mocno. Przygotujcie się na zalew informacji i upewnijcie się, że jesteście gotowi na zanurzenie w tej wielowarstwowej historii. Im dalej w tomy tym łatwiej się zaangażować i odnaleźć w opowieści. U mnie nastąpił przełom z części drugiej na trzecią. Ze swojej strony zachęcam do sięgnięcia po audiobookowe wydanie. Mam wrażenie, że znacznie ułatwia odbiór, ale mogą przemawiać przeze mnie zachwyty bo jak na razie zakochałam się w tej formie i pochłaniam kolejne tytuły bez opamiętania a miałam sobie dawkować. Skończyło się jak zwykle, ale nie żałuję niczego.
//
Lista trigger warningów poniżej:
https://tiny.pl/9n2mq
https://tiny.pl/9n2mg
Samantha Shannon zabiera nas do Londynu, ale nie takiego, którego znamy choćby z popkultury. Ten Londyn, ale i ogólnie świat, jest zupełnie inny od naszego. Można by wręcz rzec, że jest to dystopijna wizja losów ludzkości, która podzieliła się (a może została sztucznie podzielona?) na zwykłych obywateli tzw. Ślepców oraz takich, którzy mają specjalne moce, czyli jasnowidze, określani również pejoratywnie jako Odmieńcy. Nad wszystkimi niczym Wielki Brat czuwa organizacja Sajon, która zajmuje się ściganiem i likwidacją tej drugiej grupy. Porównanie z Wielki Bratem nie jest przypadkowe bowiem Sajon jest wszechwidzący i wszechwiedzący. Nic się nie ukryje przed nim, ma wpływy na najwyższych szczeblach władzy, starannie kontynuuje plan rozszerzania terytorium (wpływów) na inne kraje a wszystko to w imię wyższego dobra i dla bezpieczeństwa tych zwykłych ludzi bowiem nie ma bezpieczniejszego miejsca niż Sajon. A przynajmniej w teorii…
Po spektakularnym zakończeniu tomu pierwszego, drugi rozpoczyna się równie mocno. Główna bohaterka, Paige Mahoney, jest teraz wrogiem publicznym numer jeden i najbardziej poszukiwaną osobą. Z jednego koszmaru wpada w drugi i musi się w nim jakoś odnaleźć bo nie tylko jej życie jest zagrożone. Na szczęście ma plan, a w sumie nawet kilka, oraz przyjaciół z gangu. Teraz tylko musi poinformować najbardziej wpływowe osoby w społeczności jasnowidzów i przygotować wszystkich na zagrożenie, które nieuchronnie się zbliża. Czy lokalni przywódcy staną na wysokości zadania a może zignorują gadaniem młodej dziewczyny, która opowiada niestworzone rzeczy i powrócą do swoich intryg?
Jestem pod wrażeniem złożoności świata i przemyślenia całej historii nawet w najmniejszym szczególe. Autorka stworzyła od podstaw świat, system i hierarchię, w których funkcjonują bohaterowie, dodała do tego mnóstwo skomplikowanego słownictwa i nazw własnych i przyprawiła akcją, niesamowitymi plot twistami oraz porządnie i wielowymiarowymi postaciami. W pierwszym tomie na początku była grafika (wykres?) przedstawiająca hierarchię panującą wśród jasnowidzów a na końcu umieszczony został słowniczek zawierający wszystkie trudno albo dziwnie brzmiące terminy. Nie wiem jak to wygląda w kolejnych tomach ponieważ słucham ich w audiobooku. Jest to z pewnością lektura, podczas której należy skupiać wszystkie swoje moce przerobowe mózgu bo dzieje się dużo i wystarczy chwila a wypadnie się z tego obiegu i nagle zaczynają się pojawiać pytania w stylu ,,chwila, co się dzieje? dlaczego tak?”. Zauważyłam, że najlepiej czytać od razu jeden tom za drugim bo wtedy akcja jest płynna, wszystkie starannie zaprojektowane zębatki poruszają się tak jak mają i widać jak dobrze skonstruowana jest to opowieść. Swoją drogą zwroty akcji i cliffhangery, zwłaszcza końcowe wychodzą autorce naprawdę dobrze. Są też głównym powodem, dla którego nie mogę się oderwać od tych książek. Musiałam wiedzieć co będzie dalej i jak się to wszystko skończy.
Czasem w szeroko uwielbianych seriach nie lubię (albo ciężko mi to zrobić) głównej bohaterki. Zazwyczaj blisko jej do tzw. Mary Sue, czasem wręcz aż do przesady. Przez taki zabieg nawet najlepiej skonstruowana powieść traci dużo i pamiętam jedynie, że główna bohaterka była wkurzająca. Na szczęście w tym przypadku tak nie jest. Paige Mahoney to świetnie napisana postać. Nie jest idealna mimo że jest świetną strateżką i charyzmatyczną przywódczynią. Ma wiele wad, popełnia błędy, robi głupie rzeczy i czasem żałuje swoich akcji. Mimo że ma plan i nic nie odwiedzie jej od przeprowadzenia go to często ogarniają ją wątpliwości. Czy da radę czy to wszystko ma sens i czy się uda. Jest świadoma jak duża rola i odpowiedzialność spoczywa na niej samej. Wie, że nie może zawieść tych wszystkich ludzi, na których jej zależy i którym obiecała lepszą przyszłość. Mimo że kreuje się na osobę twardą i bez słabości również je posiada. Cechuje ją również wrażliwość. Przez tak złożony charakter Paige staje się bardzo ludzka a przez to autentyczna. Łatwo mi z nią sympatyzować i przejmować się jej losami. Trzymać z nią kciuki podczas gdy ona idzie po swoje niczym taran. Mimo że jest dość młoda, ma 19 lat, wiele przeszła i widać to po niej, po jej charakterze.
Ale dobrze stworzone postacie nie ograniczają się tylko pierwszego planu. Wokół Paige jest ich mnóstwo. Zaczynając od przyjaciół z gangu, przez osoby związane z nią i działalnością gangu, kończąc na villainach i ich współpracownikach. Nie ma kogoś kogo można by określić tylko jednym słowem i łatwo przypisać do pudełka ci dobrzy albo ci źli. Wszystko jest tu zniuansowane a pozory często mylą, im dalej w historię tym bardziej. Często wywołują reakcje szoku albo niedowierzenia i potrzebę przewinięcia fragmentu i odsłuchania ponownie w celu upewnienia się co właśnie miało miejsce.
Jeśli chcecie wciągnąć się w kryminalne podziemie Londynu i dać się porwać akcji to polecam mocno. Przygotujcie się na zalew informacji i upewnijcie się, że jesteście gotowi na zanurzenie w tej wielowarstwowej historii. Im dalej w tomy tym łatwiej się zaangażować i odnaleźć w opowieści. U mnie nastąpił przełom z części drugiej na trzecią. Ze swojej strony zachęcam do sięgnięcia po audiobookowe wydanie. Mam wrażenie, że znacznie ułatwia odbiór, ale mogą przemawiać przeze mnie zachwyty bo jak na razie zakochałam się w tej formie i pochłaniam kolejne tytuły bez opamiętania a miałam sobie dawkować. Skończyło się jak zwykle, ale nie żałuję niczego.
//
Lista trigger warningów poniżej:
https://tiny.pl/9n2mq
https://tiny.pl/9n2mg
Anonimowi heretycy by Katie Henry
3.0
3,75*
Mam problem z oceną tej książki. Podobało mi się, ale strasznie się denerwowałam na zasady tej szkoły, podejście nauczycieli, dyrektora i na zachowanie ojca głównego bohatera. No i strasznie dużo miałam flashbacków to swojej edukacji, która (poza studiami, na szczęście) była we właśnie takich miejscach. I chyba przez to, że temat był mi zbyt znajomy to nie mogłam podejść do tego na chłodno i jak do fikcji bo niestety tak (i jeszcze gorzej) wygląda to w praktyce. Mam dużo punktów wspólnych z głównym bohaterem i był na pewno jedną z lepszych postaci, ale to jak on leciał na jedną postać było komiczne i żenujące, w pewnym momencie poczułam się jakbym oglądała ,,Big Mouth" na Netflixie XD Akcje Anonimowych Heretyków, wytykanie na prawie każdym kroku absurdów i hipokryzji katolicyzmu bardzo na plus. Wątek romantyczny taki se. Mimo wszystko cieszę się, że przesłuchałam ten tytuł choć miałam zupełnie inne wyobrażenie o tym jaki będzie. Może kiedyś zrobię relistening.
Raczej nie poleciłabym tego jako lekkiego czytadła z racji miksu emocji jaki we mnie wzbudził, a na które chyba nie byłam gotowa. Jeśli ktoś się umie zdystansować od opresyjnej religii, zachowań rodziców, które są nie w porządku i homofobii to może spróbować. Ja jeszcze nie umiem, życie w Polsce gdzie KK ma się jak pączek w maśle nie ułatwia sprawy.
Mam problem z oceną tej książki. Podobało mi się, ale strasznie się denerwowałam na zasady tej szkoły, podejście nauczycieli, dyrektora i na zachowanie ojca głównego bohatera. No i strasznie dużo miałam flashbacków to swojej edukacji, która (poza studiami, na szczęście) była we właśnie takich miejscach. I chyba przez to, że temat był mi zbyt znajomy to nie mogłam podejść do tego na chłodno i jak do fikcji bo niestety tak (i jeszcze gorzej) wygląda to w praktyce. Mam dużo punktów wspólnych z głównym bohaterem i był na pewno jedną z lepszych postaci, ale to jak on leciał na jedną postać było komiczne i żenujące, w pewnym momencie poczułam się jakbym oglądała ,,Big Mouth" na Netflixie XD Akcje Anonimowych Heretyków, wytykanie na prawie każdym kroku absurdów i hipokryzji katolicyzmu bardzo na plus. Wątek romantyczny taki se. Mimo wszystko cieszę się, że przesłuchałam ten tytuł choć miałam zupełnie inne wyobrażenie o tym jaki będzie. Może kiedyś zrobię relistening.
Raczej nie poleciłabym tego jako lekkiego czytadła z racji miksu emocji jaki we mnie wzbudził, a na które chyba nie byłam gotowa. Jeśli ktoś się umie zdystansować od opresyjnej religii, zachowań rodziców, które są nie w porządku i homofobii to może spróbować. Ja jeszcze nie umiem, życie w Polsce gdzie KK ma się jak pączek w maśle nie ułatwia sprawy.
Marvel: Spider-Man. Wiecznie młody by Stefan Petrucha
3.0
3,5 ⭐️
Całkiem dobre czytadło jak na pierwszą książkę ze Spider-Manem jaką przeczytałam w życiu. W moim odczuciu były tu dwie części, jedna taka filmowa, pomieszanie lekkich klimatów z poważnymi a druga znacznie cięższa i taka smutna. Nie będę zdradzać zakończenia, ale można się go domyślić dosyć łatwo, w końcu mamy tu do czynienia z głównym bohaterem, który jest superbohaterem.
Z jakiegoś dziwnego powodu (zbyt dużo maratonowania Marvela we krwi?) chciałam żeby pojawił się tu Tony Stark i zrobił dramatyczne wejście, zwłaszcza w drugiej części książki, ale to dlatego, że lubię relacje Tony’ego i Petera xD
Jestem totalnie zielona w książkach z uniwersum Marvela, ale dla mnie całkiem spoko.
Lekkie, przyjemne, do relaksu na weekend na leżaku albo do pociągu myślę, że spisze się dobrze.
Całkiem dobre czytadło jak na pierwszą książkę ze Spider-Manem jaką przeczytałam w życiu. W moim odczuciu były tu dwie części, jedna taka filmowa, pomieszanie lekkich klimatów z poważnymi a druga znacznie cięższa i taka smutna. Nie będę zdradzać zakończenia, ale można się go domyślić dosyć łatwo, w końcu mamy tu do czynienia z głównym bohaterem, który jest superbohaterem.
Z jakiegoś dziwnego powodu (zbyt dużo maratonowania Marvela we krwi?) chciałam żeby pojawił się tu Tony Stark i zrobił dramatyczne wejście, zwłaszcza w drugiej części książki, ale to dlatego, że lubię relacje Tony’ego i Petera xD
Jestem totalnie zielona w książkach z uniwersum Marvela, ale dla mnie całkiem spoko.
Lekkie, przyjemne, do relaksu na weekend na leżaku albo do pociągu myślę, że spisze się dobrze.
Hilda i Ukryjcy by Luke Pearson, Stephen Davies
4.0
,,Hildę” autorstwa Luke’a Pearsona kojarzyłam głównie przez serial animowany Netflixa, który od dawien dawna miałam zapisany do oglądnięcia. Potem przyszły dwie książki do pracy, które oczywiście zakupiłam bo coś ciągnęło mnie do tych historii. Ale dopiero niedawno (bo w czwartek) sięgnęłam po ,,Hildę i Wielką Paradę” i z miejsca się zakochałam w tej opowieści. Następnie odpaliłam serial i przepadłam totalnie.
O czym są te książki? Jak sam tytuł wskazuje o Hildzie, która jest poszukiwaczką przygód mieszkającą razem z mamą na odludnym pustkowiu. Można by pomyśleć, że to brzmi jak koszmar, ale głównej bohaterce to zupełnie nie przeszkadza. Uwielbia spędzać czas zwiedzając kolejne nieodkryte wcześniej terytoria i uwieczniać je w swoim szkicowniku a także rozwiązywać wszelkie zagadki. Zawsze towarzyszy jej w tych wyprawach Lisojeleń Rożek. Dziewczynka uwielbia dowiadywać się nowych rzeczy, zaprzyjaźniać się z różnymi istotami i nie boi się niczego a przynajmniej tak twierdzi.
,,Hilda i ukryjcy” jest wprowadzeniem w ten świat. Niesamowicie ciekawą, lekką i wciągającą historią, podczas której poznajemy całe mnóstwo postaci jak uwielbiające wszelką dokumentację i formularze elfy (uwielbiam Alfura), trolle, które za dnia są skałami, ale po zachodzie słońca ożywają czy tajemnicze olbrzymy albo puchate Fofle (uwielbiam!) idealne do podniebnych przejażdżek. Momentalnie można wciągnąć się w wir niecodziennych wydarzeń, w które życie poszukiwaczki przygód obfituje aż za bardzo. Negocjacje z elfami żeby nie doszło do eksmisji domu Hildy? Zbadanie zagadki olbrzyma, który pojawia się o północy? A może pomoc krukowi, który stracił pamięć i nie wie kim jest, ale coś czuje, że kimś bardzo ważnym? Proszę bardzo. Nasza bohaterka niczego się nie lęka.
W kolejnej książce, czyli wspomnianej już ,,Hildzie i Wielkiej Paradzie” przenosimy się do Trollbergu, gwarnego miasta, do którego zmuszone zostały przeprowadzić się Hilda z mamą po pewnych końcowych wydarzeniach z poprzedniego tomu. Zmiana otoczenia nie jest do końca w smak bohaterce. Mocno tęskni za swoim pustkowiem i nie do końca umie się przystosować. Miasto i chodzenie do szkoły wydaje się straszniejsze niż trolle, ognisty smok i kawaleria królików razem wzięte. Na szczęście Hilda może liczyć na pomoc nowo poznanych znajomych z klasy oraz niezastąpionego Alfura i Rożka.
Za warstwę tekstową odpowiada Stephen Davies a za przecudowne i niesamowicie klimatyczne ilustracje Seaerra Miller. Polecam wam te książki bardzo serdecznie jeśli szukacie czegoś lekkiego i wciągającego. Serial na Netflixie również jest wart uwagi. Odcinki są krótkie, mają dwadzieścia kilka minut (idealne do śniadania) a oprawa graficzna i muzyczna jest przecudowna.
O czym są te książki? Jak sam tytuł wskazuje o Hildzie, która jest poszukiwaczką przygód mieszkającą razem z mamą na odludnym pustkowiu. Można by pomyśleć, że to brzmi jak koszmar, ale głównej bohaterce to zupełnie nie przeszkadza. Uwielbia spędzać czas zwiedzając kolejne nieodkryte wcześniej terytoria i uwieczniać je w swoim szkicowniku a także rozwiązywać wszelkie zagadki. Zawsze towarzyszy jej w tych wyprawach Lisojeleń Rożek. Dziewczynka uwielbia dowiadywać się nowych rzeczy, zaprzyjaźniać się z różnymi istotami i nie boi się niczego a przynajmniej tak twierdzi.
,,Hilda i ukryjcy” jest wprowadzeniem w ten świat. Niesamowicie ciekawą, lekką i wciągającą historią, podczas której poznajemy całe mnóstwo postaci jak uwielbiające wszelką dokumentację i formularze elfy (uwielbiam Alfura), trolle, które za dnia są skałami, ale po zachodzie słońca ożywają czy tajemnicze olbrzymy albo puchate Fofle (uwielbiam!) idealne do podniebnych przejażdżek. Momentalnie można wciągnąć się w wir niecodziennych wydarzeń, w które życie poszukiwaczki przygód obfituje aż za bardzo. Negocjacje z elfami żeby nie doszło do eksmisji domu Hildy? Zbadanie zagadki olbrzyma, który pojawia się o północy? A może pomoc krukowi, który stracił pamięć i nie wie kim jest, ale coś czuje, że kimś bardzo ważnym? Proszę bardzo. Nasza bohaterka niczego się nie lęka.
W kolejnej książce, czyli wspomnianej już ,,Hildzie i Wielkiej Paradzie” przenosimy się do Trollbergu, gwarnego miasta, do którego zmuszone zostały przeprowadzić się Hilda z mamą po pewnych końcowych wydarzeniach z poprzedniego tomu. Zmiana otoczenia nie jest do końca w smak bohaterce. Mocno tęskni za swoim pustkowiem i nie do końca umie się przystosować. Miasto i chodzenie do szkoły wydaje się straszniejsze niż trolle, ognisty smok i kawaleria królików razem wzięte. Na szczęście Hilda może liczyć na pomoc nowo poznanych znajomych z klasy oraz niezastąpionego Alfura i Rożka.
Za warstwę tekstową odpowiada Stephen Davies a za przecudowne i niesamowicie klimatyczne ilustracje Seaerra Miller. Polecam wam te książki bardzo serdecznie jeśli szukacie czegoś lekkiego i wciągającego. Serial na Netflixie również jest wart uwagi. Odcinki są krótkie, mają dwadzieścia kilka minut (idealne do śniadania) a oprawa graficzna i muzyczna jest przecudowna.
The Boys by Lauren Ace
4.0
W marcu ubiegłego roku miałam przyjemność czytać ,,Dziewczyny”, absolutnie cudowna historia z pięknym przesłaniem i jeszcze piękniejszymi ilustracjami a teraz przyszedł czas na ,,Chłopców”.
Historia przedstawiona tutaj jest podobna do tej w ,,Dziewczynach”, ale nie jest to wada. Mamy tu czwórkę przyjaciół, którzy trzymają się ze sobą odkąd pamiętają. Tam ma duszę artysty, lubi w wolnym czasie robić małe dzieła sztuki z pozornie niepotrzebnych rzeczy. Rey jest grupowym muzykiem i wszyscy lubią gdy śpiewa i gra na gitarze. Nattie to pierwszorzędnym gawędziarz, ale tak miłośnik książek, zawsze jakąś ma przy sobie. Bobby jest wiecznie głodny wiedzy i uwielbia dowiadywać się jak rzeczy działają, lubi także robić eksperymenty i dzielić się z innymi swoimi wrażeniami. Mimo że różnią się mocno między sobą nie przeszkadza im to w zupełności. Wręcz przeciwnie, dzięki temu bardzo dobrze się uzupełniają. Ich dni upływają na radosnej zabawie, nauce np. pływania, ale także piknikach czy robieniu zamków z piasku
Na przestrzeni kilkunastu stron obserwujemy dorastanie i życiowe perypetie tytułowych chłopców oraz problemy i trudności z jakimi się muszą mierzyć. Bardzo spodobało mi się pokazanie problemów jakie napotykali bohaterowie np. wewnętrzna rywalizacja o to kto będzie najlepszy w klasie albo to, że zaczęli poznawać innych ludzi i skupiać się bardziej na nowych relacjach. Zajmowanie się sobą albo posiadanie innego grona znajomych to nic złego. Po pewnym czasie zaczęli jednak tęsknić za sobą i swoim towarzystwem. Zamiast jednak tkwić w tym nieprzyjemnym stanie postanowili spróbować porozmawiać tak jak kiedyś o własnych uczuciach i zacieśnić łączące ich więzy. Ich wysiłki się opłaciły i ponownie stali się zgraną paczką.
Tak jak przy poprzednim tytule jestem zachwycona zarówno historią jak i jej przedstawieniem. Sam klimat jest lekki, beztroski i wakacyjny, być może przez pojawiającą się cały czas plażę. Dodatkowo autorki nie bały się pokazać, że chłopcy nie zawsze muszą być silni i twardzi. Mogą być wrażliwi, serdeczni, płakać, interesować się milionem różnych rzeczy. Być sobą po prostu bo nie ma przecież jednego słusznego wzorca. Wielki plus za ciągłość w reprezentacji osób LGBTQ+. Łezka mi się zakręciła gdy zobaczyłam jak pozostała trójka wspiera przyjaciela podczas jego ślubu z ukochanym. Niby nic, zwykła ilustracja, ale jednak zostało to tak pięknie przedstawione.
Spodobało mi się również to, że w odróżnieniu od bohaterek ,,Dziewczyn” chłopcy spotykają się na plaży a nie pod drzewem, mimo to w obu wspomnianych książkach natura gra ważną rolę. Oba miejsca spełniają jednak podobną funkcję, schronienia, do którego zawsze można wrócić.
Polecam gorąco zarówno młodszym osobom, bo głównie do nich skierowana jest ta książka, ale także i tym starszym. Najlepiej przeczytać jedną po drugiej i zobaczyć jak splatają się te historie. Cudowna ciepła i pokrzepiająca. Czekam z niecierpliwością na kolejne książki od tego duetu.
Historia przedstawiona tutaj jest podobna do tej w ,,Dziewczynach”, ale nie jest to wada. Mamy tu czwórkę przyjaciół, którzy trzymają się ze sobą odkąd pamiętają. Tam ma duszę artysty, lubi w wolnym czasie robić małe dzieła sztuki z pozornie niepotrzebnych rzeczy. Rey jest grupowym muzykiem i wszyscy lubią gdy śpiewa i gra na gitarze. Nattie to pierwszorzędnym gawędziarz, ale tak miłośnik książek, zawsze jakąś ma przy sobie. Bobby jest wiecznie głodny wiedzy i uwielbia dowiadywać się jak rzeczy działają, lubi także robić eksperymenty i dzielić się z innymi swoimi wrażeniami. Mimo że różnią się mocno między sobą nie przeszkadza im to w zupełności. Wręcz przeciwnie, dzięki temu bardzo dobrze się uzupełniają. Ich dni upływają na radosnej zabawie, nauce np. pływania, ale także piknikach czy robieniu zamków z piasku
Na przestrzeni kilkunastu stron obserwujemy dorastanie i życiowe perypetie tytułowych chłopców oraz problemy i trudności z jakimi się muszą mierzyć. Bardzo spodobało mi się pokazanie problemów jakie napotykali bohaterowie np. wewnętrzna rywalizacja o to kto będzie najlepszy w klasie albo to, że zaczęli poznawać innych ludzi i skupiać się bardziej na nowych relacjach. Zajmowanie się sobą albo posiadanie innego grona znajomych to nic złego. Po pewnym czasie zaczęli jednak tęsknić za sobą i swoim towarzystwem. Zamiast jednak tkwić w tym nieprzyjemnym stanie postanowili spróbować porozmawiać tak jak kiedyś o własnych uczuciach i zacieśnić łączące ich więzy. Ich wysiłki się opłaciły i ponownie stali się zgraną paczką.
Tak jak przy poprzednim tytule jestem zachwycona zarówno historią jak i jej przedstawieniem. Sam klimat jest lekki, beztroski i wakacyjny, być może przez pojawiającą się cały czas plażę. Dodatkowo autorki nie bały się pokazać, że chłopcy nie zawsze muszą być silni i twardzi. Mogą być wrażliwi, serdeczni, płakać, interesować się milionem różnych rzeczy. Być sobą po prostu bo nie ma przecież jednego słusznego wzorca. Wielki plus za ciągłość w reprezentacji osób LGBTQ+. Łezka mi się zakręciła gdy zobaczyłam jak pozostała trójka wspiera przyjaciela podczas jego ślubu z ukochanym. Niby nic, zwykła ilustracja, ale jednak zostało to tak pięknie przedstawione.
Spodobało mi się również to, że w odróżnieniu od bohaterek ,,Dziewczyn” chłopcy spotykają się na plaży a nie pod drzewem, mimo to w obu wspomnianych książkach natura gra ważną rolę. Oba miejsca spełniają jednak podobną funkcję, schronienia, do którego zawsze można wrócić.
Polecam gorąco zarówno młodszym osobom, bo głównie do nich skierowana jest ta książka, ale także i tym starszym. Najlepiej przeczytać jedną po drugiej i zobaczyć jak splatają się te historie. Cudowna ciepła i pokrzepiająca. Czekam z niecierpliwością na kolejne książki od tego duetu.
Ukochane równanie profesora by Yōko Ogawa
4.0
Jak przystało na wybitnego matematyka, Profesor ma swoje dziwactwa. Pewnego dnia w progu jego domu pojawia się nowa gosposia z synem, od tej pory nazywanym pieszczotliwie Pierwiastkiem. Wspólne życie pokaże, że znacznie łatwiej napisać skomplikowane równanie niż ułożyć relacje z drugim człowiekiem. Językiem, który pozwoli im zbudować namiastkę rodziny, stają się matematyka i baseball. Ale swoją relację będą musieli odbudowywać co osiemdziesiąt minut… Ukochane równanie profesora Yōko Ogawy zostało wyróżnione pierwszą w historii nagrodą Hon’ya Taishō, przyznawaną przez japoński kolektyw księgarzy. Ta kameralna opowieść do dziś pozostaje bestsellerem i uznawana jest za jedną z najukochańszych powieści współczesnej Japonii.
(Źródło opisu: tajfuny.pl)
Lektura tej krótkiej książki zajęła mi miesiąc (jak nie więcej), ale nie dlatego, że była nietrafiona czy się z nią męczyłam. Wręcz przeciwnie, pod względem językowym i stylistycznym jest to bardzo pięknie napisane. Płynie się przez tekst i chce się więcej, ale jednocześnie za wszelką cenę nie chce się kończyć tej przygody.
Jedną z największych zalet tej książki jest to, że zagadnienia ze świata matematyki i baseballa są tu przystępnie wyjaśnione. Od zawsze nie lubiłam i nie rozumiałam matmy i był to dla mnie koszmar przez całą moją edukację, nadal mi czasem sprawia trudności). Tutaj było to tak pięknie i zrozumiale ujęte, że naprawdę byłam w stanie pojąć czemu ktoś może być tym tak zafascynowany. Co skłania mnie to refleksji, że matematykę można pojąć o ile ktoś nam to dobrze i odpowiednio wytłumaczy. Żałuję, że nigdy na mojej drodze edukacji szkolnej nie stanął taki profesor, który by mi to w tak piękny a zarazem prosty sposób wyjaśnił, ale także dopingował i starał zachęcić do szukania odpowiedzi i nie bania się powiedzenia czegoś głupiego albo błędnego, a to były jedne z moich większych obaw za czasów szkolnych.
Pod historią o matematyce i baseballu kryje się jednak opowieść o przyjaźni, bezinteresowności i życzliwości. Spodobała mi się ta specyficzna relacja między profesorem, gosposią a Pierwiastkiem (synem gosposi). Motyw problemów z pamięcią jest dość często spotykany w szeroko rozumianej popkulturze, ale tutaj wpasował się idealnie i nie czułam żeby to była ta sama kalka co sto razy wcześniej.
Na pochwałę zasługuje również polskie wydanie, okładka jest przepiękna oraz tłumaczenie, którego autorką jest Anna Horishi. Słowem zakończenia, ,,Ukochane równanie profesora” to przepiękna słodko-gorzka historia. Jeżeli szukacie czegoś lżejszego i przyjemnego to polecam serdecznie.
(Źródło opisu: tajfuny.pl)
Lektura tej krótkiej książki zajęła mi miesiąc (jak nie więcej), ale nie dlatego, że była nietrafiona czy się z nią męczyłam. Wręcz przeciwnie, pod względem językowym i stylistycznym jest to bardzo pięknie napisane. Płynie się przez tekst i chce się więcej, ale jednocześnie za wszelką cenę nie chce się kończyć tej przygody.
Jedną z największych zalet tej książki jest to, że zagadnienia ze świata matematyki i baseballa są tu przystępnie wyjaśnione. Od zawsze nie lubiłam i nie rozumiałam matmy i był to dla mnie koszmar przez całą moją edukację, nadal mi czasem sprawia trudności). Tutaj było to tak pięknie i zrozumiale ujęte, że naprawdę byłam w stanie pojąć czemu ktoś może być tym tak zafascynowany. Co skłania mnie to refleksji, że matematykę można pojąć o ile ktoś nam to dobrze i odpowiednio wytłumaczy. Żałuję, że nigdy na mojej drodze edukacji szkolnej nie stanął taki profesor, który by mi to w tak piękny a zarazem prosty sposób wyjaśnił, ale także dopingował i starał zachęcić do szukania odpowiedzi i nie bania się powiedzenia czegoś głupiego albo błędnego, a to były jedne z moich większych obaw za czasów szkolnych.
Pod historią o matematyce i baseballu kryje się jednak opowieść o przyjaźni, bezinteresowności i życzliwości. Spodobała mi się ta specyficzna relacja między profesorem, gosposią a Pierwiastkiem (synem gosposi). Motyw problemów z pamięcią jest dość często spotykany w szeroko rozumianej popkulturze, ale tutaj wpasował się idealnie i nie czułam żeby to była ta sama kalka co sto razy wcześniej.
Na pochwałę zasługuje również polskie wydanie, okładka jest przepiękna oraz tłumaczenie, którego autorką jest Anna Horishi. Słowem zakończenia, ,,Ukochane równanie profesora” to przepiękna słodko-gorzka historia. Jeżeli szukacie czegoś lżejszego i przyjemnego to polecam serdecznie.
Pumpkinheads by Rainbow Rowell
3.0
3.5/5
,,Pumpkinheads” od Rainbow Rowell opowiada historię Deja’y i Josiah, pary przyjaciół spotykających się co jesień przy pracy na farmie dyniowej podczas festynu. Ten rok jest wyjątkowy ponieważ oboje za niedługo pójdą do college’u i tym samym zakończy się ich wspólna dyniowa przygoda.
Josiah jest spokojny, raczej skryty, lubi swoją sezonową pracę razem z jej obowiązkami, zasadami i powtarzalnością.
Deja za to jest pewną siebie przebojową duszą towarzystwa, która woli działać a nie czekać aż samo się zrobi. Oboje postanawiają, że ten ostatni wieczór będzie wyjątkowy, jednak dla każdego z nich oznacza to coś innego; Deja chce spróbować różnych smakołyków, których do tej pory nie znała a Josiah w końcu zebrać się na odwagę by zagadać do Marcy, dziewczyny, na którą crusha ma od trzech lat. Ponad wszystko oboje chcą przeżyć niesamowitą przygodę zanim rzucą się w nowy etap życia.
Największym plusem ,,Pumpkinheads” jest klimat i oprawa graficzna. Ze stron aż bije energia kojarząca się z jesienią a kolorystyka tylko to podbija. Ciekawe są rozważania na temat tego czy sami wpływamy na swój los czy może przeznaczenie macza w tym palce. Podobały mi się te rozkminy bo jakoś tak pasowały do jesiennej atmosfery i nostalgii za tym co było i nie wróci.
Sama historia była okej, ale czuję, że zabrakło czegoś, co sprawiłoby, że pokochałabym ten komiks. Pomysł świetny, ale mam wrażenie, że jego potencjał nie został w pełni wykorzystany. Nie poczułam tej więzi z bohaterami ani między nimi. No i przewidziałam zakończenie.
Jako jesieniara bardzo bym chciała wziąć udział w takim wydarzeniu, spróbować tych wszystkich przysmaków i poczuć ten klimat.
Jeżeli szukacie czegoś ciepłego, ale wciągającego, co oderwie was od rzeczywistości, takiego comfort readu, to serdecznie polecam.
,,Pumpkinheads” od Rainbow Rowell opowiada historię Deja’y i Josiah, pary przyjaciół spotykających się co jesień przy pracy na farmie dyniowej podczas festynu. Ten rok jest wyjątkowy ponieważ oboje za niedługo pójdą do college’u i tym samym zakończy się ich wspólna dyniowa przygoda.
Josiah jest spokojny, raczej skryty, lubi swoją sezonową pracę razem z jej obowiązkami, zasadami i powtarzalnością.
Deja za to jest pewną siebie przebojową duszą towarzystwa, która woli działać a nie czekać aż samo się zrobi. Oboje postanawiają, że ten ostatni wieczór będzie wyjątkowy, jednak dla każdego z nich oznacza to coś innego; Deja chce spróbować różnych smakołyków, których do tej pory nie znała a Josiah w końcu zebrać się na odwagę by zagadać do Marcy, dziewczyny, na którą crusha ma od trzech lat. Ponad wszystko oboje chcą przeżyć niesamowitą przygodę zanim rzucą się w nowy etap życia.
Największym plusem ,,Pumpkinheads” jest klimat i oprawa graficzna. Ze stron aż bije energia kojarząca się z jesienią a kolorystyka tylko to podbija. Ciekawe są rozważania na temat tego czy sami wpływamy na swój los czy może przeznaczenie macza w tym palce. Podobały mi się te rozkminy bo jakoś tak pasowały do jesiennej atmosfery i nostalgii za tym co było i nie wróci.
Sama historia była okej, ale czuję, że zabrakło czegoś, co sprawiłoby, że pokochałabym ten komiks. Pomysł świetny, ale mam wrażenie, że jego potencjał nie został w pełni wykorzystany. Nie poczułam tej więzi z bohaterami ani między nimi. No i przewidziałam zakończenie.
Jako jesieniara bardzo bym chciała wziąć udział w takim wydarzeniu, spróbować tych wszystkich przysmaków i poczuć ten klimat.
Jeżeli szukacie czegoś ciepłego, ale wciągającego, co oderwie was od rzeczywistości, takiego comfort readu, to serdecznie polecam.
Dziewczynki mogą wszystko by Ali Pye, Katarzyna Huzar-Czub, Caryl Hart
4.0
,,Dziewczynki mogą wszystko” to krótka książka, wręcz można by powiedzieć, że książeczka. Nie jest specjalnie odkrywcza, ale w świetle ostatnich wydarzeń jej przesłanie jest iście wywrotowe bo jak to tak dziewczynki mogą robić co chcą? I to tak po prostu?
A no mogą jeśli tylko zechcą być strażaczkami, pracować na budowie, być niezwykłymi naukowczyniami, ratować zwierzęta, być prawniczkami a na dodatek mogą ubierać się jak chcą, mieć włosy jakie im się podoba, w skrócie: żyć po swojemu. Niby jest to oczywiste, ale jak widać nie wszyscy pojęli tę wiedzę.
Cieszę mnie, że mówi się wprost, że dziewczynki nie muszą wyłącznie być grzeczne, ciche i skromne, ale że mogą być głośne, stanowcze, uprawiać różne sporty i że mogą się ubrudzić i nabałaganić. Przez całą książkę powtarzane jest ,,Jestem dziewczynką i jestem super, silna, dzielna i naprawdę wszystko mogę!” jako pewnego rodzaju formułka, która ma zagrzać do do boju i dodać odwagi.
Mimo że powoli dla mnie to już standard to nadal zachwycam się gdy widzę feminatywy w częstym użyciu zwłaszcza w książkach przeznaczonych dla młodszych osób bo to sprawi, że one same i osoby wokół szybciej się osłuchają z tymi formami i nie będą ich dziwić a tu już blisko do akceptacji i używania.
Fajnie, że postacie tutaj są tak różnorodne i nie skupiają się tylko na białych osobach. Mamy tu dziewczynki wywodzące się z różnych kultur i miejsc na świecie, wyglądające różnie, ale też reprezentację osób z niepełnosprawnościami w postaci dziewczynki, która używa wózka.
Reprezentacja osób z niepełnosprawnościami jest ważna i potrzebna zwłaszcza w książkach (i nie tylko) kierowanych do dzieci ponieważ nadal jako społeczeństwo nie nauczyliśmy się jak w dobry, mądry i rzetelny sposób mówić o takich osobach nie powielając jednocześnie szkodliwych treści i schematów myślenia.
Chciałabym żeby w przyszłości w książkach, serialach itp były również pokazywane i grały pierwsze skrzypce osoby z innymi niepełnosprawnościami niż te używające wózka bo mam wrażenie, że tutaj łatwiej o schemat i stereotypowość. Im reprezentacja będzie bardziej zróżnicowana tym lepiej bo zwiększy to jej inkluzywność.
Jak wcześniej wspomniałam doceniam mówienie o bałaganieniu w kontekście dziewczynek bo często funkcjonuje przeświadczenie, że wszystkie dziewczynki są schludne i zawsze mają porządek wokół siebie. Jednak uważam frazę ,,nabałaganić z wdziękiem” za zbędną, w zupełności wystarczyłoby samo nabałaganić bo dziewczynki nie muszą robić wszystkiego z wdziękiem.
Poza tą kwestią gorąco polecam tę książkę. I dla młodszych i dla starszych bo przesłanie płynące z niej jest uniwersalne. Dodatkowo całość jest krótka, lekka i rymowana a dodatkowo pięknie zilustrowana.
A no mogą jeśli tylko zechcą być strażaczkami, pracować na budowie, być niezwykłymi naukowczyniami, ratować zwierzęta, być prawniczkami a na dodatek mogą ubierać się jak chcą, mieć włosy jakie im się podoba, w skrócie: żyć po swojemu. Niby jest to oczywiste, ale jak widać nie wszyscy pojęli tę wiedzę.
Cieszę mnie, że mówi się wprost, że dziewczynki nie muszą wyłącznie być grzeczne, ciche i skromne, ale że mogą być głośne, stanowcze, uprawiać różne sporty i że mogą się ubrudzić i nabałaganić. Przez całą książkę powtarzane jest ,,Jestem dziewczynką i jestem super, silna, dzielna i naprawdę wszystko mogę!” jako pewnego rodzaju formułka, która ma zagrzać do do boju i dodać odwagi.
Mimo że powoli dla mnie to już standard to nadal zachwycam się gdy widzę feminatywy w częstym użyciu zwłaszcza w książkach przeznaczonych dla młodszych osób bo to sprawi, że one same i osoby wokół szybciej się osłuchają z tymi formami i nie będą ich dziwić a tu już blisko do akceptacji i używania.
Fajnie, że postacie tutaj są tak różnorodne i nie skupiają się tylko na białych osobach. Mamy tu dziewczynki wywodzące się z różnych kultur i miejsc na świecie, wyglądające różnie, ale też reprezentację osób z niepełnosprawnościami w postaci dziewczynki, która używa wózka.
Reprezentacja osób z niepełnosprawnościami jest ważna i potrzebna zwłaszcza w książkach (i nie tylko) kierowanych do dzieci ponieważ nadal jako społeczeństwo nie nauczyliśmy się jak w dobry, mądry i rzetelny sposób mówić o takich osobach nie powielając jednocześnie szkodliwych treści i schematów myślenia.
Chciałabym żeby w przyszłości w książkach, serialach itp były również pokazywane i grały pierwsze skrzypce osoby z innymi niepełnosprawnościami niż te używające wózka bo mam wrażenie, że tutaj łatwiej o schemat i stereotypowość. Im reprezentacja będzie bardziej zróżnicowana tym lepiej bo zwiększy to jej inkluzywność.
Jak wcześniej wspomniałam doceniam mówienie o bałaganieniu w kontekście dziewczynek bo często funkcjonuje przeświadczenie, że wszystkie dziewczynki są schludne i zawsze mają porządek wokół siebie. Jednak uważam frazę ,,nabałaganić z wdziękiem” za zbędną, w zupełności wystarczyłoby samo nabałaganić bo dziewczynki nie muszą robić wszystkiego z wdziękiem.
Poza tą kwestią gorąco polecam tę książkę. I dla młodszych i dla starszych bo przesłanie płynące z niej jest uniwersalne. Dodatkowo całość jest krótka, lekka i rymowana a dodatkowo pięknie zilustrowana.