Scan barcode
lazofiaczyta's reviews
513 reviews
HOMO sapienne by Niviaq Korneliussen
3.0
3,5*/5*
Tym razem przenosimy się do Grenlandii. Po tym tytule najbardziej nie wiedziałam czego się spodziewać. Powiem więcej, po lekturze do tej pory nie wiem jak ująć swoje przemyślenia i co to było, że się tak wyrażę. W skrócie: dziwnie, ale fajnie. ,,Homo sapienne” to zbiór pięciu opowiadań (jeden rozdział książki to jedno opowiadanie), każde z zupełnie innej perspektywy, ale mimo tego, że wszystkie tak bardzo różnią się od siebie to jednak uzupełniają się niczym puzzle. Jest tu trochę zabawy chronologią i formą, niektóre teksty mają w sobie listy, inne są turboszczegółowym strumieniem świadomości. Myślę, że w tym przypadku więcej jest pola do interpretacji i własnych czytelniczych rozkmin ponieważ nie ma tu jednej zdefiniowanej struktury jak na przykład w ,,Po lecie wszystko będzie inaczej”.
Książkę otwiera rozdział poświęcony Fii, która tkwi w związku mimo że wie, że nie ma on przyszłości. Mamy dość szczegółowy wygląd w jej umysł, znamy każdy element jej dziennej rutyny a to za sprawą wcześniej wspomnianego strumienia świadomości. Dzięki temu zabiegowi możemy wręcz poczuć jak bardzo bohaterka męczy się w tej relacji, że odkąd tylko wstanie to odlicza godziny do końca dnia i tego żeby móc w końcu pójść spać i odhaczyć kolejny dzień. Czuje się przytłoczona obecnością partnera i ma przemożną ochotę się z tego wyrwać bo ją to męczy niemal fizycznie. Znajduje mnóstwo wymówek by pobyć przez chwilę sama, co niestety rzadko jej się udaje. Dodatkowo zżera ją sumienie bo jej partner jest typu do rany przyłóż, wierny, lojalny, wspierający, zrobi coś dobrego do jedzenia i zaopiekuje się gdy ta czuje się źle, woli posiedzieć z nią w domu niż pójść z kumplami na miasto. Bohaterka określa go mianem cholernego dżentelmena.
Tym trudniej jest jej zerwać tą relację ale nawet wtedy gdy to robi i jest teoretycznie wolna nie czuje specjalnie tej wolności i ulgi bo zastanawia się czy z nim wszystko ok. Tak bardzo chciała żyć po swojemu i sama ze sobą, ale gdy już może to zrobić to nie wie jak się do tego zabrać i nadal powtarza schematy zachowań z życia, które ponoć zostawiła za sobą. W pierwszym opowiadaniu (i w kolejnych także, ale trochę inaczej) można wyczuć silny motyw przewodni chęci ucieczki, rozpoczęcia życia od nowa, ale także podróż wgłąb siebie, poznanie swoich potrzeb, pragnień, własnej seksualności czy tożsamości.
Historia Inuka, brata Fii, jest zupełnie czymś innym, totalną zmianą perspektywy. Zaczynając od formy, takim trochę dziennikiem, w którym zapisuje on przy konkretnych datach swoje przemyślenia, trochę jest też tam listów między nim a siostrą albo najlepszą przyjaciółką. Tematyka także dotyczy czegoś zupełnie innego. Mamy tu rozmyślania dość ponure przez większość rozdziału o tym co to znaczy być Grenlandczykiem, jakie wymagania trzeba spełniać, czym się charakteryzują typowi Grenlandczycy, co jeśli ktoś mimo całego życia spędzonego w tym kraju nie czuje się jego obywatelem. Inuk na skutek pewnego wydarzenia wyjechał z kraju do Danii i dopiero wtedy odkrył jak bardzo pobyt tam mu ciążył, wiele miejsca jest poświęcone porównaniu życia w tamtejszych okolicznościach do siedzenia w więzieniu. Do końca niewiadomo (a przynajmniej ja nie zauważyłam) czy chodziło o metaforyczne czy dosłowne więzienie.
Jest tu dużo ciężkich emocji jak złość czasem wręcz nawet wściekłość na innych że nie widzą tego co on mimo że próbuje tyle razy tłumaczyć czy rozgoryczenie względem siebie, ale także innych. Również pojawia się motyw ucieczki (udanej) i rozmyślań na temat własnej tożsamości. Padają ważne pytania czy skoro w ojczyźnie człowiek nie czuje się jak w domu i na obczyźnie też (bo wyróżnia się na przykład wyglądem) to w takim razie czym jest ów dom (czy jest to budynek, kraj a może wspólnota ludzi?) i czy w ogóle można powiedzieć, że się go ma czy jednak nie. Inuk tak jak Fia odbywa podróż wgłąb siebie podczas, której dostrzega swoje własne błędy (i umie się do nich przyznać), ale także błędy innych, uczy się wybaczać sobie i innym a także wspierać.
Każda kolejna postać jest niczym podróż po nitce do kłębka. Myśli się, że się zna te osoby, w końcu została przedstawiona ich historia a potem wychodzi, że to nie do końca tak było. Dopiero gdy następuje ich tura to czytelnik może dowiedzieć się więcej o drugiej stronie medalu, zobaczyć to, co kryło się za kulisami i wtedy dopiero cała historia nabiera w pełni sensu niczym ułożone puzzle. Bardzo spodobała mi się klamra łącząca pierwsze i ostatnie opowiadanie, niby nic a strasznie lubię ten zabieg bo wtedy jakoś to wszystko staje się takie całe i pełne. ,,Homo sapienne” nie stroni od ciężkich i trudnych tematów jak alkoholizm (a przynajmniej problemy alkoholowe rodzinne w przypadku jednej bohaterki), zinternalizowana homofobia, dysforia czy strach przed opuszczeniem/zostawieniem.
Nie była to dla mnie łatwa lektura, ale głównie ze względu na rożnorodność form. Początki zdecydowanie były najtrudniejsze. Ciężko się czytało zdania zapisane ciurkiem, oddzielone czasem przecinkami, rozumiem czemu był on potrzebny, ale no nie było łatwo. Drugą kwestią były angielskie wtrącenia. Nie jestem purystką językową i na ogół specjalnie takie rzeczy mi nie przeszkadzają, jednak tutaj uważam, że było tego za wiele. Wszystko ładnie przetłumaczone, nawet żarty typu knock knock (doceniam kreatywność), z przypisami, ale muszę przyznać, że trochę mnie to wybijało z rytmu i nieraz musiałam ponownie przeczytać dany fragment. Ciekawi czemu akurat tyle angielskiego, szkoda, że nie był to grenlandzki bo to byłoby interesujące. Trochę mi brakowało tutaj tej Grenlandii, poza rozdziałem Inuka gdzie grała główną (negatywną wprawdzie) rolę, to nie wiele było wspomniane o niej. Lektura ,,Homo sapienne” sprawiła, że bardziej chcę poznać tej kraj, jego kulturę i historię bo tak naprawdę jedyną styczność z tematyką dotycząca Grenlandii miałam w podstawówce czytając ,,Anaruka”, a było to dawno temu i już wtedy ta książka była stara. Co do samego Anaruka to dowiedziałam się, że tłumaczka Agata Lubowicka (jak mówi notka na jednym ze skrzydełek) jest znana ze zdemaskowania właśnie tej lektury razem z Adamem Jarniewskim, bardzo mnie to zaciekawiło i mam nadzieję, że ten tekst jest gdzieś dostępny.
Podsumowując, raczej na początek przygody z ,,Tęczową Serią” nie polecałabym ,,Homo sapienne”, nie dlatego, że jest to zła książka, wręcz przeciwnie, podobała mi się. Po prostu myślę, że można się od niej odbić nie wiedząc o co zbytnio chodzi i czemu nagle kolejny rozdział zaczyna się od czegoś zupełnie innego i bohater nagle się zmienił. Jeśli lubicie niespodzianki i wolicie mniej wiedzieć o danej książce niż więcej albo szukacie czegoś zupełnie nowego to myślę, że można spróbować. Najlepiej podejść do niej z otwartym umysłem i bez żadnych oczekiwań. Mimo że było dziwnie i często miałam myśli w stylu ,,co się właśnie stało?” albo ,,a to o to chodziło” to nie mogę się doczekać kolejnej z serii, tym razem czerwonej. A i na prawie zapomniałam, uwielbiam ilustracje na okładkach, piękne i minimalistyczne, świetnie pasują jako całość.
Tym razem przenosimy się do Grenlandii. Po tym tytule najbardziej nie wiedziałam czego się spodziewać. Powiem więcej, po lekturze do tej pory nie wiem jak ująć swoje przemyślenia i co to było, że się tak wyrażę. W skrócie: dziwnie, ale fajnie. ,,Homo sapienne” to zbiór pięciu opowiadań (jeden rozdział książki to jedno opowiadanie), każde z zupełnie innej perspektywy, ale mimo tego, że wszystkie tak bardzo różnią się od siebie to jednak uzupełniają się niczym puzzle. Jest tu trochę zabawy chronologią i formą, niektóre teksty mają w sobie listy, inne są turboszczegółowym strumieniem świadomości. Myślę, że w tym przypadku więcej jest pola do interpretacji i własnych czytelniczych rozkmin ponieważ nie ma tu jednej zdefiniowanej struktury jak na przykład w ,,Po lecie wszystko będzie inaczej”.
Książkę otwiera rozdział poświęcony Fii, która tkwi w związku mimo że wie, że nie ma on przyszłości. Mamy dość szczegółowy wygląd w jej umysł, znamy każdy element jej dziennej rutyny a to za sprawą wcześniej wspomnianego strumienia świadomości. Dzięki temu zabiegowi możemy wręcz poczuć jak bardzo bohaterka męczy się w tej relacji, że odkąd tylko wstanie to odlicza godziny do końca dnia i tego żeby móc w końcu pójść spać i odhaczyć kolejny dzień. Czuje się przytłoczona obecnością partnera i ma przemożną ochotę się z tego wyrwać bo ją to męczy niemal fizycznie. Znajduje mnóstwo wymówek by pobyć przez chwilę sama, co niestety rzadko jej się udaje. Dodatkowo zżera ją sumienie bo jej partner jest typu do rany przyłóż, wierny, lojalny, wspierający, zrobi coś dobrego do jedzenia i zaopiekuje się gdy ta czuje się źle, woli posiedzieć z nią w domu niż pójść z kumplami na miasto. Bohaterka określa go mianem cholernego dżentelmena.
Tym trudniej jest jej zerwać tą relację ale nawet wtedy gdy to robi i jest teoretycznie wolna nie czuje specjalnie tej wolności i ulgi bo zastanawia się czy z nim wszystko ok. Tak bardzo chciała żyć po swojemu i sama ze sobą, ale gdy już może to zrobić to nie wie jak się do tego zabrać i nadal powtarza schematy zachowań z życia, które ponoć zostawiła za sobą. W pierwszym opowiadaniu (i w kolejnych także, ale trochę inaczej) można wyczuć silny motyw przewodni chęci ucieczki, rozpoczęcia życia od nowa, ale także podróż wgłąb siebie, poznanie swoich potrzeb, pragnień, własnej seksualności czy tożsamości.
Historia Inuka, brata Fii, jest zupełnie czymś innym, totalną zmianą perspektywy. Zaczynając od formy, takim trochę dziennikiem, w którym zapisuje on przy konkretnych datach swoje przemyślenia, trochę jest też tam listów między nim a siostrą albo najlepszą przyjaciółką. Tematyka także dotyczy czegoś zupełnie innego. Mamy tu rozmyślania dość ponure przez większość rozdziału o tym co to znaczy być Grenlandczykiem, jakie wymagania trzeba spełniać, czym się charakteryzują typowi Grenlandczycy, co jeśli ktoś mimo całego życia spędzonego w tym kraju nie czuje się jego obywatelem. Inuk na skutek pewnego wydarzenia wyjechał z kraju do Danii i dopiero wtedy odkrył jak bardzo pobyt tam mu ciążył, wiele miejsca jest poświęcone porównaniu życia w tamtejszych okolicznościach do siedzenia w więzieniu. Do końca niewiadomo (a przynajmniej ja nie zauważyłam) czy chodziło o metaforyczne czy dosłowne więzienie.
Jest tu dużo ciężkich emocji jak złość czasem wręcz nawet wściekłość na innych że nie widzą tego co on mimo że próbuje tyle razy tłumaczyć czy rozgoryczenie względem siebie, ale także innych. Również pojawia się motyw ucieczki (udanej) i rozmyślań na temat własnej tożsamości. Padają ważne pytania czy skoro w ojczyźnie człowiek nie czuje się jak w domu i na obczyźnie też (bo wyróżnia się na przykład wyglądem) to w takim razie czym jest ów dom (czy jest to budynek, kraj a może wspólnota ludzi?) i czy w ogóle można powiedzieć, że się go ma czy jednak nie. Inuk tak jak Fia odbywa podróż wgłąb siebie podczas, której dostrzega swoje własne błędy (i umie się do nich przyznać), ale także błędy innych, uczy się wybaczać sobie i innym a także wspierać.
Każda kolejna postać jest niczym podróż po nitce do kłębka. Myśli się, że się zna te osoby, w końcu została przedstawiona ich historia a potem wychodzi, że to nie do końca tak było. Dopiero gdy następuje ich tura to czytelnik może dowiedzieć się więcej o drugiej stronie medalu, zobaczyć to, co kryło się za kulisami i wtedy dopiero cała historia nabiera w pełni sensu niczym ułożone puzzle. Bardzo spodobała mi się klamra łącząca pierwsze i ostatnie opowiadanie, niby nic a strasznie lubię ten zabieg bo wtedy jakoś to wszystko staje się takie całe i pełne. ,,Homo sapienne” nie stroni od ciężkich i trudnych tematów jak alkoholizm (a przynajmniej problemy alkoholowe rodzinne w przypadku jednej bohaterki), zinternalizowana homofobia, dysforia czy strach przed opuszczeniem/zostawieniem.
Nie była to dla mnie łatwa lektura, ale głównie ze względu na rożnorodność form. Początki zdecydowanie były najtrudniejsze. Ciężko się czytało zdania zapisane ciurkiem, oddzielone czasem przecinkami, rozumiem czemu był on potrzebny, ale no nie było łatwo. Drugą kwestią były angielskie wtrącenia. Nie jestem purystką językową i na ogół specjalnie takie rzeczy mi nie przeszkadzają, jednak tutaj uważam, że było tego za wiele. Wszystko ładnie przetłumaczone, nawet żarty typu knock knock (doceniam kreatywność), z przypisami, ale muszę przyznać, że trochę mnie to wybijało z rytmu i nieraz musiałam ponownie przeczytać dany fragment. Ciekawi czemu akurat tyle angielskiego, szkoda, że nie był to grenlandzki bo to byłoby interesujące. Trochę mi brakowało tutaj tej Grenlandii, poza rozdziałem Inuka gdzie grała główną (negatywną wprawdzie) rolę, to nie wiele było wspomniane o niej. Lektura ,,Homo sapienne” sprawiła, że bardziej chcę poznać tej kraj, jego kulturę i historię bo tak naprawdę jedyną styczność z tematyką dotycząca Grenlandii miałam w podstawówce czytając ,,Anaruka”, a było to dawno temu i już wtedy ta książka była stara. Co do samego Anaruka to dowiedziałam się, że tłumaczka Agata Lubowicka (jak mówi notka na jednym ze skrzydełek) jest znana ze zdemaskowania właśnie tej lektury razem z Adamem Jarniewskim, bardzo mnie to zaciekawiło i mam nadzieję, że ten tekst jest gdzieś dostępny.
Podsumowując, raczej na początek przygody z ,,Tęczową Serią” nie polecałabym ,,Homo sapienne”, nie dlatego, że jest to zła książka, wręcz przeciwnie, podobała mi się. Po prostu myślę, że można się od niej odbić nie wiedząc o co zbytnio chodzi i czemu nagle kolejny rozdział zaczyna się od czegoś zupełnie innego i bohater nagle się zmienił. Jeśli lubicie niespodzianki i wolicie mniej wiedzieć o danej książce niż więcej albo szukacie czegoś zupełnie nowego to myślę, że można spróbować. Najlepiej podejść do niej z otwartym umysłem i bez żadnych oczekiwań. Mimo że było dziwnie i często miałam myśli w stylu ,,co się właśnie stało?” albo ,,a to o to chodziło” to nie mogę się doczekać kolejnej z serii, tym razem czerwonej. A i na prawie zapomniałam, uwielbiam ilustracje na okładkach, piękne i minimalistyczne, świetnie pasują jako całość.
Lśnić by Jessica Jung
3.0
3,75*, ale za to z plusem
Na swoim profilu na Instagramie wspominałam parę razy, że przez wiele lat byłam dużą fanką kpopu. Zainteresowanie tym zupełnie nowym światem wciągnęło mnie na dobre i z biegiem czasu wcale nie malało, wręcz przeciwnie. Od muzyki, przeszło na seriale, potem na kuchnię, kończąc na społeczeństwie.
Studia, które wybrałam również łączyły się z Azją Wschodnią. Pozwoliły mi dowiedzieć się dużo więcej o tym regionie świata. Były także świetną okazją (licencjat szczególnie) żeby spojrzeć na Koreę Południową bez różowych okularów. Nadal byłam zachwycona pod względem popkulturowym, ale zaczęłam dostrzegać także wiele rys na tym nieskazitelnym image'u jaki prezentuje Korea światu.
Myślę, że o tym też jest dzisiejsza książka, czyli ,,Lśnić" autorstwa Jessiki Jung, byłej członkini Girls' Generation, jednego z legendarnych zespołów k-popowych.
Z opisu książka brzmi jak wiele fanfików, które dawno temu czytałam na blogach. Mamy tu młodą dziewczynę, Rachel Kim, Amerykankę koreańskiego pochodzenia, która w wieku jedenastu lat przeprowadza się z rodzicami i młodszą siostrą do Seulu by rozpocząć swoją przygodę jako trainee, czyli stażystka w jednej z większych agencji zajmującej się promowanie przyszłych gwiazd estrady. Jest w stanie bardzo wiele poświęcić tylko po to by spełnić swoje największe marzenie, czyli zadebiutować.
Myślałam, że będzie to kolejna lekka i niezobowiązująca historia o tym jak to wieloletnia fanka k-popu przyjeżdża do stolicy z misją stania się sławną piosenkarką. Początkowo trochę utwierdziła mnie w tym postać Jasona, złotego chłopca, gwiazdę boysbandu uwielbianego przez dosłownie wszystkich. Już węszyłam tu typowy dla fanfików tego rodzaju wątek miłosny, duże nagromadzenie samo rozwiązujących się problemów i słodko-pierdzące zakończenie. Myliłam się znacznie.
,,Lśnić" nie jest literaturą z wyższej półki, ale też nie taki był zamysł. Nadal mamy spełnione pewne schematy, ale jest też dużo rzeczy, których się tu nie spodziewałam jak na przykład wątek miłosny poszedł zupełnie w inną stronę. Autorka poruszyła tutaj całe spektrum problemów, które toczą show biznes muzyczny i rozrywkowy. Od absurdalnych podwójnych standardów wobec kobiet i mężczyzn, szkodliwej kultury diet i fiksacji na temat chudości, przez seksizm, ksenofobię, kończąc na oczekiwaniach absolutnego podporządkowania się wszelkim decyzjom agencji kończąc. Nagromadzenie tych kwestii nie jest po to by szokować dla samego szoku. Fakt, że autorka poznała ten świat od podszewki w ciągu swojej czternastoletniej kariery (siedem lat w zespole i drugie tyle jako trainee) nadaje tej historii dużo poważniejszy ton bo nagle widać, że nie jest to zwykła lekka opowieść. Dla mnie jest to kolejny plus bo sprawia, że całość zyskuje na wiarygodności.
Z innych zalet to na pewno styl i język, płynie się przez tekst i niewiadomo kiedy już jest połowa książki albo nawet więcej. Kwestie estetyczne, czyli okładka również mi się podobają. No i sama historia, jak pisałam wcześniej. Nie doceniłam jej i trochę mi źle z tego powodu bo naprawdę jest to kawał dobrej książki.
To do czego mogę się doczepić kwestia edytorsko-korektorsko-tłumaczeniowa. Wiem, zrobiłam w tym momencie jakiego potworka językowego, ale nie umiem tego inaczej nazwać i nie znam fachowej terminologii. Chodzi mi o to, że tej książce tak bardzo brakuje przypisów, w których można by wyjaśnić obce zwroty albo nazwy własne. Wybijało mnie z to za każdym razem gdy musiałam sprawdzić co oznacza to słowo. Z kontekstu czasem się dało zrozumieć, ale nie zawsze. Naprawdę krótki przypis i byłoby po sprawie. Zdaję sobie sprawę do jakiej grupy czytelniczej jest to skierowane, ale nawet za złotych czasów mojego zainteresowania kulturą koreańską nie znałam nazw wszystkich potraw albo jak jest budka z koreańskim fast foodem, które w k-dramach (serialach) zawsze są gdzieś w tle.
Kolejną rzeczą na minus jest transkrypcja. Fizycznie bolał mnie tak dziwny zapis słów. Do tego stopnia, że nawet proste znajome zwroty były ciężkie do zrozumienia i pozostawione bez żadnego wyjaśnienia. Później w książce zwroty, które przez połowę były dobrze używane nagle zostały wykorzystane niepoprawnie, za przykład niech posłuży słowo ,,unnie (언니) wym. onni". Oznacza ono starszą siostrę i możemy go użyć jeśli chcemy się zwrócić do starszej od siebie (ale nie tylko, może to być ktoś wyżej w hierarchii, o większym doświadczeniu czy pozycji). W książce młodsza siostra głównej bohaterki, Leah, używa go odnośnie Rachel. Nagle w pewnej sytuacji Rachel jako narratorka opowieści używa ,,unnie" do Leah i jest to niepoprawne bo Leah jest jej młodszą siostrą, nie jest wyżej w żadnej hierarchii i nie ma więcej doświadczenia. Nie jest to jednakowy przypadek. Mały zgrzyt mam również z wyspą Jeju (제주도), wym. Dżedżu do", której nazwa została zapisana jako Czedżu.
Są to tylko moje odczucia, nie jestem ekspertką od języka koreańskiego, ale zasady poprawnej wymowy i pisowni jeszcze pamiętam. Powyższe błędy nie obniżają wartości ,,Lśnić" jako książki, nadal jest naprawdę dobra, ale zaburzają komfort lektury, zwłaszcza jak ktoś zwraca uwagę na takie sprawy.
Podsumowując, debiut Jessiki Jung jest jak najbardziej warty przeczytania, zwłaszcza jeśli interesuje was świat k-popu. ,,Lśnić" jest czymś więcej niż zwykłą historią o nastolatce pragnącej stać się piosenkarką i zasmakować sławy. Opowiada o tym ile trzeba poświęcić i jaką cenę zapłacić by zbliżyć się do spełnienia marzeń.
Autorka pokazując tę brzydszą, mniej medialną stronę Korei Południowej nie chce nam jej obrzydzić, zrobić z niej siedliska wszelkiego zła i wywołać jakichś wyrzutów sumienia, że wiedząc jaki jest stan branży muzycznej nadal tłumy fanów lubią koreańską popkulturę. Wręcz przeciwnie, dzieląc się własnymi doświadczeniami pokazuje, że nie wszystko jest czarno-białe i pewne kwestie są bardziej skomplikowane niż mogą wyglądać.
Czekam aż druga część pojawi się u nas i na pewno ją przeczytam bo ,,Lśnić" jest jedną z lepszych książek o k-popie jaka jest obecnie na polskim rynku.
Na swoim profilu na Instagramie wspominałam parę razy, że przez wiele lat byłam dużą fanką kpopu. Zainteresowanie tym zupełnie nowym światem wciągnęło mnie na dobre i z biegiem czasu wcale nie malało, wręcz przeciwnie. Od muzyki, przeszło na seriale, potem na kuchnię, kończąc na społeczeństwie.
Studia, które wybrałam również łączyły się z Azją Wschodnią. Pozwoliły mi dowiedzieć się dużo więcej o tym regionie świata. Były także świetną okazją (licencjat szczególnie) żeby spojrzeć na Koreę Południową bez różowych okularów. Nadal byłam zachwycona pod względem popkulturowym, ale zaczęłam dostrzegać także wiele rys na tym nieskazitelnym image'u jaki prezentuje Korea światu.
Myślę, że o tym też jest dzisiejsza książka, czyli ,,Lśnić" autorstwa Jessiki Jung, byłej członkini Girls' Generation, jednego z legendarnych zespołów k-popowych.
Z opisu książka brzmi jak wiele fanfików, które dawno temu czytałam na blogach. Mamy tu młodą dziewczynę, Rachel Kim, Amerykankę koreańskiego pochodzenia, która w wieku jedenastu lat przeprowadza się z rodzicami i młodszą siostrą do Seulu by rozpocząć swoją przygodę jako trainee, czyli stażystka w jednej z większych agencji zajmującej się promowanie przyszłych gwiazd estrady. Jest w stanie bardzo wiele poświęcić tylko po to by spełnić swoje największe marzenie, czyli zadebiutować.
Myślałam, że będzie to kolejna lekka i niezobowiązująca historia o tym jak to wieloletnia fanka k-popu przyjeżdża do stolicy z misją stania się sławną piosenkarką. Początkowo trochę utwierdziła mnie w tym postać Jasona, złotego chłopca, gwiazdę boysbandu uwielbianego przez dosłownie wszystkich. Już węszyłam tu typowy dla fanfików tego rodzaju wątek miłosny, duże nagromadzenie samo rozwiązujących się problemów i słodko-pierdzące zakończenie. Myliłam się znacznie.
,,Lśnić" nie jest literaturą z wyższej półki, ale też nie taki był zamysł. Nadal mamy spełnione pewne schematy, ale jest też dużo rzeczy, których się tu nie spodziewałam jak na przykład wątek miłosny poszedł zupełnie w inną stronę. Autorka poruszyła tutaj całe spektrum problemów, które toczą show biznes muzyczny i rozrywkowy. Od absurdalnych podwójnych standardów wobec kobiet i mężczyzn, szkodliwej kultury diet i fiksacji na temat chudości, przez seksizm, ksenofobię, kończąc na oczekiwaniach absolutnego podporządkowania się wszelkim decyzjom agencji kończąc. Nagromadzenie tych kwestii nie jest po to by szokować dla samego szoku. Fakt, że autorka poznała ten świat od podszewki w ciągu swojej czternastoletniej kariery (siedem lat w zespole i drugie tyle jako trainee) nadaje tej historii dużo poważniejszy ton bo nagle widać, że nie jest to zwykła lekka opowieść. Dla mnie jest to kolejny plus bo sprawia, że całość zyskuje na wiarygodności.
Z innych zalet to na pewno styl i język, płynie się przez tekst i niewiadomo kiedy już jest połowa książki albo nawet więcej. Kwestie estetyczne, czyli okładka również mi się podobają. No i sama historia, jak pisałam wcześniej. Nie doceniłam jej i trochę mi źle z tego powodu bo naprawdę jest to kawał dobrej książki.
To do czego mogę się doczepić kwestia edytorsko-korektorsko-tłumaczeniowa. Wiem, zrobiłam w tym momencie jakiego potworka językowego, ale nie umiem tego inaczej nazwać i nie znam fachowej terminologii. Chodzi mi o to, że tej książce tak bardzo brakuje przypisów, w których można by wyjaśnić obce zwroty albo nazwy własne. Wybijało mnie z to za każdym razem gdy musiałam sprawdzić co oznacza to słowo. Z kontekstu czasem się dało zrozumieć, ale nie zawsze. Naprawdę krótki przypis i byłoby po sprawie. Zdaję sobie sprawę do jakiej grupy czytelniczej jest to skierowane, ale nawet za złotych czasów mojego zainteresowania kulturą koreańską nie znałam nazw wszystkich potraw albo jak jest budka z koreańskim fast foodem, które w k-dramach (serialach) zawsze są gdzieś w tle.
Kolejną rzeczą na minus jest transkrypcja. Fizycznie bolał mnie tak dziwny zapis słów. Do tego stopnia, że nawet proste znajome zwroty były ciężkie do zrozumienia i pozostawione bez żadnego wyjaśnienia. Później w książce zwroty, które przez połowę były dobrze używane nagle zostały wykorzystane niepoprawnie, za przykład niech posłuży słowo ,,unnie (언니) wym. onni". Oznacza ono starszą siostrę i możemy go użyć jeśli chcemy się zwrócić do starszej od siebie (ale nie tylko, może to być ktoś wyżej w hierarchii, o większym doświadczeniu czy pozycji). W książce młodsza siostra głównej bohaterki, Leah, używa go odnośnie Rachel. Nagle w pewnej sytuacji Rachel jako narratorka opowieści używa ,,unnie" do Leah i jest to niepoprawne bo Leah jest jej młodszą siostrą, nie jest wyżej w żadnej hierarchii i nie ma więcej doświadczenia. Nie jest to jednakowy przypadek. Mały zgrzyt mam również z wyspą Jeju (제주도), wym. Dżedżu do", której nazwa została zapisana jako Czedżu.
Są to tylko moje odczucia, nie jestem ekspertką od języka koreańskiego, ale zasady poprawnej wymowy i pisowni jeszcze pamiętam. Powyższe błędy nie obniżają wartości ,,Lśnić" jako książki, nadal jest naprawdę dobra, ale zaburzają komfort lektury, zwłaszcza jak ktoś zwraca uwagę na takie sprawy.
Podsumowując, debiut Jessiki Jung jest jak najbardziej warty przeczytania, zwłaszcza jeśli interesuje was świat k-popu. ,,Lśnić" jest czymś więcej niż zwykłą historią o nastolatce pragnącej stać się piosenkarką i zasmakować sławy. Opowiada o tym ile trzeba poświęcić i jaką cenę zapłacić by zbliżyć się do spełnienia marzeń.
Autorka pokazując tę brzydszą, mniej medialną stronę Korei Południowej nie chce nam jej obrzydzić, zrobić z niej siedliska wszelkiego zła i wywołać jakichś wyrzutów sumienia, że wiedząc jaki jest stan branży muzycznej nadal tłumy fanów lubią koreańską popkulturę. Wręcz przeciwnie, dzieląc się własnymi doświadczeniami pokazuje, że nie wszystko jest czarno-białe i pewne kwestie są bardziej skomplikowane niż mogą wyglądać.
Czekam aż druga część pojawi się u nas i na pewno ją przeczytam bo ,,Lśnić" jest jedną z lepszych książek o k-popie jaka jest obecnie na polskim rynku.